sobota, 21 maja 2016

Kristina Sabaliauskaitė - "Silva rerum"



W ostatnich latach nasz rynek przepełniony jest książkami autorstwa zagranicznych autorów: z Niemiec, Włoch, krajów skandynawskich, ale te, które zyskują na większej popularności, najczęściej są pisane przez Brytyjczyków lub Amerykanów.

A czy przeczytaliście kiedyś jakąś litewską książkę? Zapewne większość odpowiedzi brzmi: nie. Zakładam więc, że nic Wam nie mówi nazwisko Kristina Sabaliauskaitė, ani tym bardziej tytuł jej utworu literackiego: Silva rerum. Słowa te – zaczerpnięte z łaciny – oznaczają po prostu las rzeczy. Tak dawniej szlachta zwykła określać księgi, w których spisywano historie rodów. I rzeczywiście – Silva rerum opowiada o rodzinie Narwojszów. Powieść rozpoczyna się w 1659 roku na Wileńszczyźnie, niemalże sto lat po podpisaniu Unii Lubelskiej, proklamującej Rzeczypospolitą Obojga Narodów. Wilno podnosi się ze strasznego kataklizmu po najeździe Kozaków. Wbrew oczekiwaniom jednak Silva rerum nie jest książką, w której wydarzenia i postaci historyczne odgrywają pierwszoplanową rolę. Historia to tylko tło dla przedstawienia losów rodziny Narwojszów ze Żmudzi. Rolę głowy rodu pełni Jan Maciej, szlachcic, erudyta, z zamiłowania przyrodnik. Jego żoną i matką ich dwojga dzieci – Urszuli i Kazimierza – jest Elżbieta. Urszula postanawia pójść do klasztoru i oddać się Bogu, Kazimierz natomiast poszukuje swojego miejsca na świecie poprzez przygodę z wolnomyślicielami, aż po decyzję o zostaniu prawnikiem. Istotną rolę w książce odgrywa również Jan Kirdej Biront – szlachcic cudem ocalały z kozackiego pogromu…

W jaki sposób ta banalna historia mogła przemówić do wyobraźni setek tysięcy czytelników, wywołać skandal, stać się bestsellerem w krajach nadbałtyckich, uzyskać na Litwie tytuł Książki Roku 2009, a autorce przynieść prestiżową literacką nagrodę – Świętego Krzysztofa?

Literacka pozycja książki jest zasłużona, a nagrody i zaszczyty, które stały się udziałem Kristiny Sabaliauskaitė są w pełni uzasadnione. Silva rerum to bowiem niezwykła powieść. Gdybym miała ją do czegoś porównać, do czegoś mi znanego, byłaby to pewnie stara, skandynawska saga, gęsta i mroczna, ze szczegółami opowiadająca historię rodu, a jednocześnie umiejętnie skrywająca wiele sekretów.

Czytałam tę książkę podczas pobytu w Wilnie. Z okien hotelu widziałam obraz Matki Boskiej Ostrobramskiej. Po przeciwnej stronie Placu Ratuszowego znajduje się ulica Szklana (Stiklių gatvė), przy której mieszkał Jan Kirdej Biront. To w jego mieszkaniu znajdowało się owo ogromne łoże z adamaszkowym baldachimem, którego wygląd i w zasadzie jedyne przeznaczenie autorka opisała ze szczegółami. Na Zarzeczu, na ulicy Maironio (Maironio gatvė), koło kościoła św. Anny, znajdował się wileński klasztor Bernardynek, w którym Urszula skonfrontowała swoje wyobrażenie świętości z podłością charakteru ksieni Konstancji Sokolińskiej. W takich warunkach odbiór książki musi być inny. Słowo wskrzesza obraz. Każdego ranka, przechodząc przez Plac Ratuszowy, ulicę Szklaną, modląc się pod Ostrą Bramą, wiedziałam, że gdzieś tutaj zapewne, po tych samych kamieniach, tymi samymi ulicami chodzili Jan Maciej, Elżbieta, Kazimierz, Urszula oraz diabeł wcielony i czarny knur Jan Kirdej Biront.

Może zatem moja relacja jest nieobiektywna. Niemniej jednak, uważam, że autorka ma niezwykły dar opowiadania, umiejętnie wplata fikcyjne zdarzenia w historię, pokazuje Wilno wielonarodowe: polskie, litewskie, żydowskie i ruskie. I cały ten różnobarwny świat widzimy nie z punktu widzenia władców, ale z punktu widzenia zwykłych ludzi, takich samych jak my.

Już samo to byłoby uzasadnieniem ogromnej popularności książki, ale jest w tym coś jeszcze więcej. Autorka bowiem lokalną historię czyni historią uniwersalną, opowiadając o ludzkich losach i ludzkich wyborach: świętości lub grzechu, dobra lub zła, życia lub śmierci, piękna lub brzydoty, opowiada historię, która mogłaby wydarzyć się wszędzie.

Pani Sabaliauskaitė jednak nikogo nie poucza. Przesłanie jej opowieści – przekazane bogatym i krwistym językiem – jest proste: w jakiejkolwiek pożodze byś nie był, przed jakąkolwiek wojną byś nie uciekał, wyboru jednej z tych wartości musisz dokonać sam i pozostaniesz za nią odpowiedzialny, tak względem siebie, jak i względem innych.

O sile oddziaływania tej książki przekonałam się także w Wilnie. W świadomości Litwinów – być może pod wpływem tej lektury – wiele się zmieniło, także w stosunku do Polaków. W jednym z wywiadów Kristina Sabaliauskaitė powiedziała: „Opisuję czasy, które w świadomości Litwinów zapisały się jako okres <<przepijania kraju przez polską szlachtę>>. Ja o polskiej szlachcie piszę dobrze, a Litwini pokochali te książki.” Ja też poczułam tę zmianę.

Gorąco zatem polecam tę książkę. Każdy znajdzie w niej coś dla siebie, nie tylko osoby zainteresowane historią, ponieważ to przede wszystkim opowieść o nas samych.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz